Tak przez koneserów szkolnictwa nazywany jest zbiór zadań, powszechnie zwany maturą. Trudno się z tym nie zgodzić, w końcu nic tak nie uczy dojrzałości i odpowiedzialności, jak nadrabianie ostatnich trzech lat w trzy tygodnie przed egzaminem. Taka już jest uczniowska mentalność, po co robić teraz, skoro można zrobić później? Niestety, prokrastynacja to młodzieńcza idea, która zamiast gasnąć z wiekiem, rozpala się i świeci coraz jaśniej, jak tokijskie ulice ciemną nocą.
O ile w latach ubiegłych wszystko przebiegało według utartych schematów, tak rok z dwudziestką z tyłu okazał się przełomowym. Wszystko za sprawą wirusa, który skutecznie paraliżuje cały świat, jak stres zapoconego ucznia przed maturą ustną. O ironio, dzisiejsi maturzyści zwolnieni są z tego obowiązku, a ich czoła nie zaleją się już więcej zimnym potem. Oczywiście, wszystko dzięki pandemii. Śmiem twierdzić, że tysiące uczniów w całym kraju, odetchnęło z wielką ulgą. Maturalna farsa, zostanie tylko na papierze i tylko w ich wspomnieniach.
Ale nie wyprzedzajmy faktów. Logika podpowiada, że zmiana terminu na późniejszy zadziała na korzyść, a czas oczekiwania to czas nadrabiania i ostatnich szlifów swojej wiedzy. Wszyscy, którzy podążają ślepo za ideą z pierwszego akapitu, mogą czuć zatem coś w rodzaju ulgi, nieoczekiwanego plot twist’u, który dał im jeszcze chwilę swobody i oddechu. Jednak, czy w tych czasach można mówić o swobodnym oddechu, skoro każdy filtrowany jest przez bawełnianą maseczkę?
To żaden przywilej pisać maturę w czerwcu, a może nawet i później? Nikt do końca nie wie, kiedy rząd tak naprawdę zapali zielone światełko, a my wrócimy do normalności. Pewnie nieprędko, więc trzeba zacząć się przyzwyczajać i przede wszystkim, zaakceptować nową rzeczywistość. Nie jest to łatwe, wręcz przeciwnie, ale na próżno zdadzą się wszelkie przejawy buntu. To nie wojna, żeby organizować powstania, sabotaże czy strajki.
To tylko i aż pandemia, która dla maturzystów stała się synonimem wojny. To życie w ciągłym strachu i niepewności, która eskaluje się z każdym kolejnym dniem. Matura, miała być jednostronnym biletem na studia, przepustką do dorosłego życia. Szlak, którym podążają miliony uczniów wspinających się po edukacyjnej drabince, został tymczasowo zamknięty, a zgorzkniali wędrowcy zostali zamrożeni przez śmiercionośnego wirusa. Ich przyszłość stanęła pod wielkim znakiem zapytania(?).
Jednak, jak mówi stare, polskie przysłowie: „Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”. Przecież, to właśnie o nas będą pisać w repetytoriach maturalnych z historii, to o nas powstaną liczne utwory, które później polonistki będą zestawiać z „Dżumą” Camusa. To o nas powstanie nowy cykl książek: „literatura pandemiczna” , który stanie w księgarniach obok literatury wojennej i powojennej. W końcu, na świecie musi się coś dziać, żeby uczniowie mieli później nad czym wzdychać. To naturalne i powtarzające się zjawisko, które towarzyszy nam od zarania dziejów. Należy tylko współczuć przyszłym historykom i polonistom nadmiaru informacji, przecież nawet legendarny smok wawelski zdechł z przejedzenia.
Wracając do maturzystów, dopiero teraz przyszło im zmierzyć się z prawdziwym egzaminem dojrzałości. Nikt wcześniej nie uprzedzał ich, że świat będzie zmagał się z zarazą, a przeprowadzenie matur w normalnym trybie będzie mogło doprowadzić do śmierci nawet kilkuset osób. Ich przyszłość zawisła na włosku, a oni sami mogą tylko czekać na dalszy rozwój sytuacji. Zrozumienie i poczucie współodpowiedzialności, stało się ich pierwszą, dojrzałą próbą. To dopiero prawdziwy egzamin dojrzałości, bo skoro mają się o nas uczyć przyszłe pokolenia, to niech uczą się o naszej zaradności i heroizmie, a nie na naszych błędach.